Morderstwo – pierwszy krok do zostania pisarzem

Historia, którą dzisiaj wam opowiem miała miejsce w roku 1954 w Nowej Zelandii, a na jej podstawie powstał film „Heavenly Creatures” z Kate Winslet w jednej z głównych ról. Jednak na wskutek tych wydarzeń nie powstał jedynie film gdyż możliwe, że kilka powieści kryminalnych nigdy, by nie zostało napisanych gdyby nie morderstwo, które popełniła Anne Perry (właściwie Juliet Hulme) wraz ze swoją przyjaciółką. Perry obecnie jest najbardziej znana jako autorka kryminałów z Thomasem Pittem i Williamem Monkiem w rolach głównych. Niedawno miałem okazję czytać „Pogrzeb we fiolecie” właśnie z tym drugim z wymienionych. Szukając informacji na jej temat znalazłem opis sprawy morderstwa Parker-Hulme i o nim właśnie dzisiaj wam opowiem. Może właśnie te wydarzenia miały wpływ na to, że Perry zaczęła pisać kryminały?

Był poranek czerwca 1954, Honora Rieper wyszła wtedy ze swoją córką Pauline Parker i jej przyjaciółką Juliet Hulme na spacer. Nie spodziewała się zapewne, że będzie to jej ostatni spacer w życiu. Gdy doszły do zalesionego terenu, Parker i Hulme pobiły Honore kawałkiem cegły zawiniętym w pończochę. Po dokonaniu tego brutalnego mordu wróciły do kiosku z herbatą, z którego zaledwie kilka minut wcześniej wyszły i opowiedziały właścicielom o tragicznym wypadku, któremu uległa Honora – według nich upadła i uderzyła się w głowę. Jednak historia dziewczyn szybko okazała się nieprawdą gdyż policja odnalazła narzędzie zbrodni niedaleko miejsca, w którym znaleziono ciało.

Powód, który popchnął dziewczyny do tak okrutnego czynu wielu osobom może się wydawać śmieszny gdyż Parker i Hulme nie chciały być rozdzielone – Juliet miała być odesłana do swojej rodziny w Republice Południowej Afryki (jej rodzice byli w trakcie separacji). Przyjaźń, która je łączyła była tak wielka, że planowały razem zamordować Honorę i wyjechać do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie wierzyły, że będą wydawały swoje powieści i grały w filmach ( to pierwsze częściowo się udało Hulme).

Obie dziewczyny były za młode na wyrok śmierci więc skazano je na karę pozbawienia wolności. Po wyjściu na wolność otrzymały jeden warunek – nigdy więcej nie mogą się spotkać.

Po latach Juliet Hulme wyjechała do USA gdzie zmieniła imię i nazwisko na Anne Perry, i została mormonką. Od tamtej pory wydała kilkadziesiąt powieści detektywistycznych, które zostały przetłumaczone na wiele języków, w tym polski.

Musicie przyznać, że to bardzo ciekawy życiorys jak na pisarkę. Nawet Jacek Skowroński, który przez pewien czas zajmował się „włóczęgą” i sprzedażą butów odpada przy niej w przedbiegach jeśli chodzi o praktyczne przygotowanie do pisania kryminałów.

Może warto się zastanowić ilu pisarzy przeszło taki „trening”? Zwłaszcza jeśli chodzi o pisarzy grozy. Siekiera, jak na moje oko, trochę za bardzo pasuje do Łukasza Śmigla, a tajemniczy Mężczyzna z Teczką jest zbyt podobny do Dawida Kaina. Swoją drogą ciekawe co kryje teczka?

Wasza biblioteczka

Postanowiłem dzisiaj zaspokoić swoją ciekawość i zrobić mały konkurs.

Macie możliwość wygrania książki „Nie zatrzymasz mnie” Clarksona. Wystarczy tylko zrobić zdjęcie swojej biblioteczki, półki z książkami – zwał jak zwał. Na zdjęciu musi się jednak znajdować jeden element: kartka z napisem „Z życia RedNacza”. Zdjęcia, a raczej linki do nich umieszczajcie w komentarzach.

Jeśli spodoba mi się więcej niż jedno zdjęcie to dorzucę jeszcze jedną książkę na nagrodę.

Do dzieła. Łapcie za aparaty!

Zabójca z przypadku

Od kilku tygodni gapię się w migający kursor w notatniku zastanawiając się o czym tym razem napisać. Nie chodzi o to, że brakuje mi pomysłów, bo tych mam aż nadto, po prostu przez brak dostępu do internetu – nie licząc komórki – wyleciały mi z głowy pewne ważne nazwiska. Głównie pisarzy, którzy przeszli na drogę zła i zaczęli zabijać. O mordercach, którzy nagle, niewiadomo po co i dlaczego, odkryli w sobie talent do pisania nie będę wspominał, bo oni są nudni. Może nie tyle nudni, co motywy popychające ich do zbrodni są inne. Mniej zdominowane przez przypadek.

Pisałem już o pisarzu, który opisał swoją zbrodnię w książce, pisałem o takim, który zabijał, by mieć o czym pisać jako dziennikarz, pojawił się nawet pisarz, który chciał napisać powieść bardzo realną. Do bólu rzekłbym. Nie miałem jak dotąd okazji wspomnieć o pisarzu, który w wyniku niesprzyjających okoliczności stał się mordercą. Zrobię to dzisiaj. Jednak wyjątkowo krótko.

Jesse Hill Ford, bo o nim mowa, zapewne nie jest wam znany. Mnie również nie był aż do niedawna. Jakiś czas temu zbierając materiały do innego tekstu natknąłem się na to nazwisko, głównie dzięki zachęcającemu tytułowi: „When writer kills”. Nie mogłem nie wejść na stronę i nie przyjrzeć się sprawie dokładniej.

Ford jako pisarz znany był głównie z krótkich opowiadań i nowel – nakręcono nawet film na podstawie jednego z jego dzieł. Jako morderca z tego, że zabił czarnoskórego mężczyznę, który wkroczył na teren jego posiadłości. Stało się to w nocy w roku 1970, Ford zobaczył, że ktoś zaparkował na trawniku w pobliżu jego podjazdu, wybiegł z domu ze strzelbą i wystrzelił dwukrotnie. Zabił na miejscu czarnoskórego żołnierza, który prawdopodobnie zatrzymał się tam, by pofiglować z dziewczyną. Ford tłumaczył się później, że sądził iż ktoś chce zaatakować jego syna, a strzelał na oślep. Sprawa w sądzie zakończyła się uniewinieniem Forda w roku 1971. Co ciekawe oskarżenie Forda o morderstwo wzbudziło radość wśród jego sąsiadów, a sam proces cieszył się zainteresowaniem mediów w całym kraju.

Qfant uruchamia możliwość płatnej reklamy!

Stało się. Do Qfantu dotarły szpony komercjalizacji. Jednak jest to jedno z niewielu ustępstw, na które musimy pójść, by móc dalej egzystować i się rozwijać.

Jeśli więc myślicie o zareklamowaniu się i pragniecie nas w jakiś sposób wspomóc to roześlijcie tę wieść. Niech się niesie jak świat długi i szeroki.

Kolejne rewelacje związane z Horyzontami Wyobraźni 2011

 

Oto najświeższe wieści związane z Horyzontami Wyobraźni.

Do udziału w konkursie Horyzonty Wyobraźni zapraszają Kazimierz Kyrcz Jr i Dawid Kain!

Kolejna pilnie strzeżona tajemnica została ujawniona. Stefan Darda zdradził co będzie zawierała jego nagroda specjalna w HW.

Oto dokładny spis książek, które otrzyma jeden z uczestników Horyzontów Wyobraźni od Stefana Dardy:

1. Czarna bezgwiezdna noc (Stephen King),
2. Jedyne dziecko (Jack Ketchum),
3. Czarny Wygon. Słoneczna Dolina (Stefan Darda),
4. Antologia „11 cięć” (praca zbiorowa),
5. Antologia „15 blizn” (praca zbiorowa),
6. Audiobook „Dom na wyrębach” (Stefan Darda)
Jest o co walczyć!

Chwilowa przerwa

Od kilku tygodni nie zamieściłem żadnego świeżego wpisu. Wszystko spowodowane jest przez niesprzyjające okoliczności ograniczające mi skutecznie wolny czas. Niebawem się to zmieni i wracam z kilkoma świeżymi, i według mnie ciekawymi, artykułami. Do przeczytania niebawem.

Zdradliwa wena, raz jest raz jej nie ma

Dzisiaj chyba pierwszy raz w życiu będę pisał o zjawisku, które jest mi zupełnie niezrozumiałe i do tego obce. W dodatku uważam je za największe niebezpieczeństwo, które spada na pisarza, a w szczególności początkującego adepta pióra. Mam na myśli wiarę w wenę, natchnienie czy jakkolwiek nazwać to przekleństwo.

Przyszedł czas żeby obedrzeć pisanie z magii.

Gdy wchodzę na różnego rodzaje fora literackie lub rozmawiam z osobami piszącymi i słyszę, że nie piszą, bo nie mają weny to otwiera mi się scyzoryk w kieszeni i mam ochotę wziąć go, zacząć się ciąć dołączając tym samym do grona emo. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. Nie wierzę w wenę czy natchnienie. Wierzę natomiast w lenistwo. I to ono najczęściej nie pozwala w napisaniu czegokolwiek, nie mityczna wena.

Moim zdaniem pisarstwo jest rzemiosłem takim jak wszystkie inne i można się go wyuczyć, dlatego w mojej jego definicji nie ma miejsca na przypadek jakim jest kapryśna wena. Jest za to lenistwo, w które szczerze wierzę i często padam jego ofiarą. Kiedyś z tym walczyłem i żeby nie polegać na przypadku zacząłem pisać po 10 szortów na jeden temat. Dziennie. Bez pomysłu, z pomysłem, zawsze pisałem.

Ostatnio nie bardzo mam na to czas więc zamieniłem je na opowiadanie historii w głowie i tak na przykład jadąc kilka dni temu do Poznania wymyśliłem dziesięć wersji odnalezienia grobu nazistów podczas robót nad modernizacją Dworca Głównego PKP. Czy pomogła mi w tym tajemnicza postać szepcząca mi do ucha różne opowieści i wersje wydarzeń? Nie, do cholery. Gdybym czekał aż przyjdzie wena na pisanie nigdyby nie powstało żadne opowiadanie podpisane moim nazwiskiem. Nigdy nie powstałby żaden tekst, nawet ten.

Bardzo mi się podoba podpis jednego z uzytkowników pewnego forum, nie wiem czy go jeszcze ma, ale brzmiał mniej więcej tak: „Pisz nie pier$%(&”. Prosty i dosyć wulgarny, ale w pełni oddający mój pogląd na sprawę. Więcej czasu się traci na gadaniu o tym jaka wena jest straszna, że nas opuściła niż na próbie pisania. Proces twórczy jest czymś pięknym, ale odbywa się bez udziału jakiejkolwiek nadnaturalenj siły. To zdolność do przywoływania i tworzenia w myślach wyobrażeń, a potem przenoszenia ich na papier. Wszystko to daje nam mózg. Nie kobieta w todze, lub bez, stojąca obok i szepcząca nam co mamy akurat wystukać na kalwiaturze czy naskrobać na kartce papieru.

Jedną z sytuacji, w których miałem do czynienia z wierzacym w wenę była chwila gdy podczas rozmowy na popularnym komunikatorze mój rozmówca nagle uciekł pisząc z wciśniętym caps lockiem, że naszła go wena i musi pisać. Uciekł jak dzisiaj rywalka Radwańskiej, może ją też pogoniła wena? Przynajmniej biegła równie szybko jak on – tak mi się wydaje.

Ok, niczemu nie odebrałem magii, nie bardzo też chciałem. Kto chce niech wierzy, że największą zasługę w akcie pisania ma wena. Ja od takiego myslenia uciekam może datego, że jestem okropnym egoistą i według mnie to ja tworzę wszystko, sam, bez ingerencji sił wyższych. Po prostu siadam i piszę. To cała magia, cała tajemnica powstania wszechświata z liter. Tej małej galaktyki, którą teraz czytacie.

Muszę też napisać, że nie piszę tego tylko dlatego, że się boję przyjazdu panów w białych kitlach z kaftanem, zaalarmowanych przez zrozpaczonych rodziców, którym powiedziałem w zaufaniu iż obok mnie siedzi pewna kobieta i szpecze mi do ucha co mam robić. David Berkowitz twierdził, że pies sąsiadów kazał mu zabijać, więc w sumie wszystko jest możliwe. Dobrze, że nigdy nic takiego nie mówiłem, w ogóle nikt nie wie, że piszę.

Maciej Żytowiecki, „Mój prywatny demon”

Nie raz pisałem o tym, że posiadam prywatnego demona, czerpiącego radość z czytanych powieści kryminalnych oraz grozy, gdzie grubo ściele się trup, a detektywi są równie nonszalanccy i zmęczeni życiem jak on. Od dawna czekałem na powieść, w której odnajdzie wszystkie te elementy. On też. Dlatego nie zdziwił mnie wewnętrzny okrzyk radości po tym, jak rozpakowałem kopertę i moim oczom ukazał się „Mój prywatny demon” Macieja Żytowieckiego. Książka, na którą ostrzyłem sobie pazury od momentu, gdy mi o niej napisano.

Czekałem, czekałem, i wreszcie się doczekałem. Połknąłem ją w jednym kawałku, nie zostawiając nawet okruszka. Moje drugie ja uznało, że musimy śledzić dokonania autora, gdyż może nas jeszcze nie raz pozytywnie zaskoczyć.

 

Maciej Żytowiecki przenosi czytelników do Chicago z lat 30-tych, które jest sparaliżowane strachem przed seryjnym mordercą, zabijającym kobiety lekkich obyczajów, a mówiąc bez ogródek – prostytutki. Zbrodnie są dodatkowo makabryczne, ponieważ oprawca wybija ofiarom zęby i pozostawia przy zwłokach naszyjnik wykonany z trzonowców poprzedniczki. Policja jest bezradna, dlatego do śledztwa zostaje skierowany detektyw Ezra. Twardy, aczkolwiek zmęczony życiem mężczyzna, który nawiedzany jest przez duchy przeszłości. Nie tylko przez duchy, bowiem słyszy w głowie głos; głos demona, a właściwie istoty z innego świata, która twierdzi, że złe duchy nie istnieją, lecz sama siebie określa „Awianem, przednim Tryskerem”.

Ezra jest świetnym przykładem zgorzkniałego, smutnego detektywa, do którego czytelnik jest w stanie zapałać wielką sympatią już od pierwszych stron książki, mimo że, muszę przyznać z bólem, lekko przynudzają. Nie przeszkadza to jednak w polubieniu głównego bohatera i jego tajemniczego towarzysza.

„Mój prywatny demon” to ciekawe połączenie kryminału i powieści grozy z odrobiną urban fantasy. Ciekawe i ryzykowne, gdyż z takich „misz maszów” często nic dobrego nie wychodzi. Jednak Maciej Żytowiecki stworzył z tego zestawienia powieść, która zasługuje na pochwałę, zwłaszcza że jest to jego debiut. Wydawnictwo Ifryt ma instynkt do początkujących pisarzy i czuję, że daleko zajdą, jeśli dalej będą tak działać.

Na uwagę zasługuje świetnie prowadzona przez Żytowieckiego narracja oraz dialogi, które nie raz sprawiły, że się uśmiechnąłem – raczej dziwnie wygląda dorosły facet szczerzący się do książki, przynajmniej miny domowników tak mi mówiły.

Powieść czyta się bardzo dobrze, napisana jest prostym, aczkolwiek obrazowym językiem, który sprawia, że łatwiej zagłębić się w akcję. A ta jest naprawdę zajmująca – sam nie zauważyłem, kiedy książka dobiegła końca i przewróciłem ostatnią stronę.

Z pewnością sięgnę po kolejny tekst Macieja Żytowieckiego, po „Moim prywatnym demonie” spodziewam się naprawdę dobrej literatury. Wydawnictwo Ifryt skupia u siebie coraz większą liczbę bardzo dobrze zapowiadających się twórców, dlatego warto ich obserwować. Ja będę czekał na kolejne dzieła z wielką niecierpliwością.

 

Korekta: Iga Pączek

Katarzyna Rogińska, „Wieża sokoła”

W każdym człowieku tkwi bestia, najgorsza z możliwych. Taka, która nie zna litości, a pragnienie cierpienia innych jest prawie tak mocne jak pragnienie krwi. Jednak to, że tkwi, nie znaczy, że dochodzi do głosu. Zaledwie ułamek gatunku ludzkiego stanowią potwory bez sumienia, nazywane mordercami lub psychopatami. Czasem te bestie budzą się w osobach, których nikt nie podejrzewałby o kontakt z niewyobrażalnym złem. Katarzyna Rogińska w swojej powieści „Wieża sokoła” pokazała nam sytuację, w której jedno zło staje się gorsze od drugiego.

Mówiąc szczerze, gdy podchodziłem do tej historii, nie sądziłem, że będę musiał zmierzyć się z czymś takim. Nawet mój wewnętrzny demon był lekko przerażony tym, co przeczytaliśmy. Dla osoby, która nie spotkała się z podobnymi opisami stworzonymi ręką kobiety, konfrontacja z tą książką mogła okazać się lekkim szokiem. I była. 

Przede wszystkim w powieści Katarzyny Rogińskiej uderzyło mnie dosyć osobliwe przedstawienie mrocznej strony, ale to jedynie namiastka umiejętności autorki, która prawdziwy kunszt pokazała, budując napięcie i niepewność wokół losów głównej bohaterki – greczynki Dymitry, która poznała młodego polaka, Edwarda. Choć przyznam, że pierwsze kilka stron mnie lekko znudziło, po pewnym czasie tak się wciągnąłęm, że świat zewnętrzny przestał dla mnie istnieć. Liczyła się tylko powieść i to, co się stanie z Dymitrą i jej oprawcami.

Po przeczytaniu pierwszej części, bo trzeba nadmienić, że „Wieża sokoła” podzielona jest na trzy, byłem bardziej niż zaciekawiony. Po drugiej stałem się lekko zniesmaczony, lecz zainteresowanie ustąpiło miejsca czemuś, co można określić jedynie słowami: „Muszę wiedzieć, co będzie dalej!”. Trzecia część przyniosła ukojenie mojej zmartwionej duszy.

Na okładce napisano, że bohaterkę czeka coś, czego nie zobaczyłaby w najbardziej przerażającym filmie. Mnie się wydaje, że „Wieża sokoła” ma większą siłę przebicia niż niejden film. Jeśli ktoś, jak ja, ma naprawdę obrazową wyobraźnię, to opisy tworzone przez Rogińską potrafią sprawić, że na twarzy pojawi się grymas zbulwersowania, na chwilę zasłonicie oczy albo odłożycie książkę, by złe myśli odeszły choć na chwilę. Rozumiem, że dwie pierwsze części powieści trafią do każdego fana thrilleru i grozy, trzecia jednak może nie przypaść do gustu. Mianowicie dlatego, że autorka na chwilę zmienia wszystko: bohatera, wątek, problemy. Lecz jeśli wytrwamy te kilka stron, dojdziemy do wniosku, że taki oddech od kłopotów domu doktora Edwarda był nam potrzebny. To swojego rodzaju otrzeźwienie, by stwierdzić, że w życiu nic nie jest albo białe, albo czarne. Otaczają nas szarości, a ludzie są i źli, i dobrzy zarazem. Nawet z pozoru porządny człowiek, pragnący czegoś za bardzo, może robić złe rzeczy, zwłaszcza, jeśli jest przy nim sam Lucyfer pod postacią kaleki.

Wszystkie trzy części tworzą spójną całość, sprawiając, że z pełną powagą mogę powiedzieć, iż polskie thrillery są na bardzo wysokim poziomie. Katarzyna Rogińska właśnie dołączyła do moich ulubionych autorów. W polskiej literaturze tkwi wielka siła i szkoda, że nie wszyscy ją odkryli.

Z wielką przyjemnością przeprowadzę wywiad z autorką, jeśli się zgodzi. Po tej książce mam tyle pytań, że nie wiem, czy wystarczy mi czasu, i czy nie zanudzę czytelnika jego długością, o ile rozmowa dojdzie do skutku.

Dla sceptyków powiem tylko, że powieść wydaje się być opisem autentycznych wydarzeń. Sprawia wrażenie zbyt prawdziwej na fikcję literacką. Tak właśnie ukazuje się nam, czytelnikom, talent pisarski Katarzyny Rogińskiej. Warto sięgnąć po „Wieżę sokoła”, jeśli odważycie się ujrzeć obrazy, które sprawią, że zapragniecie wyjść gdzieś, gdzie nie będzie śladu mroku, jeśli nie boicie się własnych demonów.

 

Korekta: Iga Pączek

O tym jak zostać pisarzem – Zbiór bzdur.

Jakiś czas temu obiecałem sobie, że nie będę tracił czasu na czytanie poradników pisarskich. Moja silna wola jednak została wystawiona na próbę gdy przed oczami ukazał się mi nagłówek brzmiący mniej więcej tak: „Jak zostać pisarzem, a potem utrzymać się w zawodzie?”. Po prostu nie mogłem nie przeczytać tego poradnika. Wewnętrzny demon, pisarz, grafoman, ciekawski skrzat czy jak go nazwać aż wiercił się w wygodnej kanapie mojej podświadomości zniecierpliwiony i zaciekawiony tymi słowami.

Właściwie te słowa piszę w trakcie czytania – poradnik zasługuje na pokazanie go wszystkim. A przynajmniej tym osobom, które tu trafią. Każdy kto chce zostać pisarzem musi się stosować do jego rad inaczej przepadnie wśród innych pretendentów do tego tytułu. Tutaj ironizuję gdyby ktoś nie zauważył 😉

I tak jedną z najważniejszych rad jest wyprowadzenie się na wieś. Jeśli mieszkamy w mieście, a chcemy pisać dobrze to musimy zamieszkać na wsi. Czemu? Nie wiem, ale robiąc to zwiększamy swoje szanse. Koniecznie też musimy założyć własne wydawnictwo i zrezygnować z wszystkich spotkań autorskich. Od czasu do czasu może jedynie pokazać się w telewizji i wygłosić kilka ciekawych sentencji. Oczywiście każdy ma takie możliwości, bo do telewizji zapraszają wszystkich, a zwłaszcza poczatkujących pisarzy. Zapomniałbym, w parze z pisaniem książek musi iść pisanie scenariuszy filmowych i teatralnych. To jest mus.

Poza tym jeśli chcemy być rozpoznawalni musimy używać internetu – pisarz bez niego nie stanie się Pisarzem. Obserwacja konkurencji, wrzucanie newsów o sobie czy woich opowiadań to reklama i złoty środek do zdobycia góry pieniędzy.

Następna piękna rada mówi nam o czym pisać. Właściwie mało ważne o czym, ważne żeby było oryginalnie, ładnie opakowane i przyciągało czytelnika. Genialne! Pisać byle co, to okładka zdobi książkę nie treść. Wróć. To byle co zostaje po chwili rozwinięte do pisania o życiu, o sobie, o nałogach i wielu innych rzeczach tak oryginalnych, że w każdej księgarni znajdziemy przynajmniej po 10 pozycji poruszających tę tematykę. Poza tym trzeba znać wszystkie schematy i motywy wykorzystywane w gatunku, w którym się poruszamy – pomoże to nam na napisanie powieści zbliżonej do klasyki lub stworzenie czegoś czego nie napisał nikt dotąd.

Jedna cecha charakteryzuje prawdziwego pisarza, bez tego zapomnijcie, że kiedykolwiek ktoś was tak nazwie. Musicie wpadać w ekstatyczne podniecenie na widok księgarni, biblioteki czy innego miejsca związanego z pisaniem. Nawet fabryki papieru.

I to praktycznie wszystko, co poradnik mówi nam o cechach jakie musi posiadać przyszły pisarz.

W dalszej części jest coś innego, co napawa mnie strachem. Autor pisze o tym jak powinno się pisać. Boję się trochę czytać dalej, ale zrobię to. Jeśli jednak wyjdzie, że podchodzę do pisania w sposób, który z góry skazuje mnie na niepowodzenie to chyba skoczę do Odry. Trzymajcie kciuki za mnie. Ja chcę jeszcze żyć. Moje przyszłe dzieci nie wybaczą mi, że ich nie spłodziłem.

Pisać należy z radością, uśmiechać się należy co stronę sprawiając sobie przyjemność z każdego kolejnego słowa. Taki słowny onanizm. Inaczej pisanie nie przyniesie przyjemności naszym przyszłym czytelnikom. Pisanie to przyjemność. A jak przyjemność to i rozrywka, ale intelektualna. Książka ma nas uczyć, nie być pustą rozrywką.

Jeśli myślycie o antologii to zapomnijcie o niej na początku pisania. To jedynie szansa dla znanych pisarzy na przypomnienie o sobie czytelnikom i wykorzystanie starych pomysłów. Opowiadania w antologii mają być ładne i znane. Antologia to książka z przebojami wszechczasów pisarza. Taki best of. I tego się trzymajcie!

Przepraszam, ale muszę skończyc czytanie tego „poradnika”. Gdy widzę tłumaczenie czym jest fabuła czy narracja i przedstawienie gotowych schematów na połaczenie ich to coś się ze mną dzieje. Zaczynam się nerwowo bujać na fotelu próbując wyrwać sobie włosy z głowy jedną ręką a drugą szukam numeru do lekarza w telefonie. Zwłaszcza, że to nie pierwszy poradnik czy artykuł, w którym ostatnio czytam o tym jakie cechy MUSI spełniać pisarz. Gdyby nie to, że jestem kulturalnym człowiekiem napisałbym co o tym myślę, ale podsumuję to krótko: BZDURY.

Jeżeli dobrymi pisarzami zostają tylko ci piszący w zaciszu wiejskiej chatki to ja nigdy nim nie zostanę.

Nie wiem czy sytuacja wymaga pewnego wytłumaczenia z mojej strony, ale je napiszę. W swoim ograniczeniu intelektualnym uważam, że pisarzem może zostac każdy. Wystarczy mieć coś interesującego do opowiedzenia. Twierdzenia, że trzeba mieć „cohones”, że trzeba pisać w wiejskim domku czy być słownym onanistą są dla mnie okropnymi bzdurami. Wstawiają ograniczenia tam gdzie ich nie ma i nigdy nie powinno być. Choć może kiedyś zmądrzeję i zobaczę sens w tych opisach. Wiadomo pisać może każdy, nawet takie poradniki, ale boli mnie, że początkujący pisarze szukający rad trafiają na:

A) straszne banały,

B) okropne bzdury.

Pierwsze nie wnoszą nic do ich warsztatu, a drugie sprawiają, że wielu może się zniechęcić do pisania, bo pokazują dziwnie zniekształcony jego obraz. No cóż bywa. Nic się z tym raczej nie zrobi, choć to raczej smutne.

Żeby nie było tak smutno to ogłaszam, że dzisiaj do kilku osób trafi mail z pytaniem o adres na jaki mam wysłać zakładki 🙂